izrael w 5 dni

Wojna sześciodniowa 1967 W czasie wojny trwającej 6 dni (5-11 czerwca 1967) Izrael wymusił rewizję granic na Bliskim Wschodzie. W czasie działań wojennych, których strategię opracował minister obrony narodowej Mosze Dajan, Izrael zajął cały Półwysep Synaj aż po Kanał Sueski, a także jordański Zachodni Brzeg Jordanu i syryjskie O tym w Dzień Dobry TVN opowiedziała Dagmara Kaczmarek-Szałkow z TVN24. Atak na Izrael oczami mieszkających tam Polek. "Zobaczyłam przerażenie w jego oczach". W sobotę bezpieczeństwo Izraelczyków zostało zburzone. Atak Hamasu pochłonął wiele ofiar, w tym dzieci. Bądź bezpieczny i zdrowy w Izraelu. Izrael, formalnie znany jako państwo Izrael, jest narodem na Bliskim Wschodzie, położonym na południowo-wschodnim wybrzeżu Morza Śródziemnego i północnym brzegu Morza Czerwonego. Graniczy z Libanem na północy, Syrią na północnym wschodzie, Jordanią na wschodzie, Zachodnim Brzegiem i Strefą W 2019 r. w lipcu wg oficjalnych doniesień Izrael dysponował 16 maszynami F-35A z 50 zamówionych. 3/22 Lockheed Martin F-35 Lightning II SSGT REYNALDO RAMON / Israel Aerospace Industries K Izraelu prilieha aj Západný breh Jordánu ( Judea a Samária) a Pásmo Gazy, t. j. územie čiastočne spravované Palestínskou autonómiou – tieto oblasti sú Izraelom okupované od Šesťdňovej vojny v roku 1967. Izrael je s počtom 7 730 400 obyvateľov, z ktorých väčšinu (76 %) tvoria Židia, jediným štátom Židov na svete. nonton film a quiet place 2018 bahasa indonesia. Usiądźcie wygodnie, dziś się trochę pouczymy. Przede wszystkim o tym, jak polecieć do Izraela, zostać tam na pięć dni, jeść do pełna i nabrać zdrowej opalenizny. A to wszystko w wersji dla oszczędnych. Ruszamy! (A i wybaczcie jakość zdjęć, nie dysponowaliśmy wtedy godnym aparatem.) Mówi się, że Izrael jest krajem bardzo drogim. I nie jest to jakieś duże kłamstwo, ale tak naprawdę można i to państwo zwiedzać niskim kosztem. Trzeba tylko wiedzieć, jak się za to zabrać. My postanowiliśmy zaoszczędzić głównie na transporcie i noclegach, a budżet przeznaczyć na dobre jedzenie i napoje. A tak w ogóle, to w tym poście „my” to dwóch facetów – ja i mój kolega Seba (w Izraelu byliśmy, gdy Julia ciężko pracowała za oceanem). Tak więc każda cena w tym tekście wyliczona jest na jedną osobę. Podczas naszego pobytu 100 szekli miało wartość ok. 88 złotych. Transport Katowice – Tel Awiw Organizację wyjazdu należy rozpocząć kupnem biletów lotniczych. Wizzair co jakiś czas oferuje promocje. Nam trafiła się naprawdę wyśmienita okazja – pięć czerwcowych dni, w tym weekend, w dwie strony za 200zł/os. Wyloty z lotniska w Tel Awiwie są często śmiesznie tanie, więc gdy kupujecie przeloty przez internet, to zamiast opcji „Katowice-Tel Awiw w obie strony” wybierzcie najpierw lot KTW-TLV (zapłacicie w PLN), a następne osobno lot TLV-KTW (opłata w izraelskich szeklach). My w ten sposób zaoszczędziliśmy jakieś 60zł na bilecie. Z domu na lotnisko Jeśli wylatujecie z Katowic, to najlepszą opcją jest dojazd na lotnisko samochodem i parking Guard w pobliżu. Przemiła Pani odwiezie Was pod terminal i odbierze po powrocie (ona nigdy nie śpi). A! a jak trzeba będzie, to i akumulator naładuje (tak, zdarzyło się). Za to parkingowe all-inclusive zapłacicie 35zł, lepszej opcji nie znajdziecie. Z lotniska Ben Gurion do centrum Tel Awiwu Z lotniska Ben Gurion dojedziecie do centrum miasta autobusem lub pociągiem. My jechaliśmy do naszego hosta, który mieszkał w Giwatajim (a więc nie w samym Tel Awiwie), więc ruszyliśmy autobusem 475 za szekla. Nie ma opcji zapłaty w dolarach czy w euro, więc rozmieńcie trochę gotówki po złodziejskim kursie na lotnisku, aby móc spokojnie dojechać do miasta. W polskich kantorach nie znaleźliśmy szekli przed wyjazdem. Komunikacja miejska Nie jeździliśmy po Tel Awiwie ani przez moment autobusem, ale podobno bilet kosztuje szekla. Naszym zdaniem, najlepszym wyjściem jest wynajem roweru. Punktów, z których ów rower można zabrać jest w mieście od groma. Za cały dzień jazdy zapłacicie 17 szekli. Wystarczy pamiętać, żeby jednorazowo nie jechać pomiędzy stacjami dłużej niż 30 minut, bo zostaną doliczone dodatkowe opłaty za długi przejazd. Transport Tel Awiw – Jerozolima Udaliśmy się również w podróż do Jerozolimy, która oddalona jest od Tel Awiwu o jakieś 60km. Autobus 480 z Terminala 2000 jeździ co 20 minut, kosztuje 19 szekli, a podróż trwa godzinę. Piękne widoki, wi-fi i klimatyzacja w cenie. Tel Awiw – noclegi Gdy trzeba oszczędzać na noclegach, to tradycyjnie najlepszy okazuje się Couchsurfing. Nasz przypadek: pięć nocy, zero złotych, zero szekli. Nowi kumple, trochę śmiechu, mistrzostwa świata w TV i gorący prysznic po całodniowym zwiedzaniu. Wypas. Jak będziecie szukali hostów, to piszcie również do tych, którzy mieszkają w miejscu o wdzięcznej nazwie Giwatajim – to jakieś 4km pieszo od wybrzeża Morza Śrōdziymnego. Izraelskie pamiątki Co kto lubi. Można przywieźć ze sobą przyprawy, chałwę, hummus, breloczki z hamsą, t-shirty i mnóstwo innych dziwnych rzeczy. Dobre ceny znajdziecie na targu Carmel Market. Nie kupujcie za to przy Porcie Jaffa. Kiedy opłaca się coś nabyć? Gdy mały breloczek jest za 5 szekli, wielka hamsa na ścianę za 15, a koszulka z hebrajskim napisem lub sporych rozmiaró kostka chałwy za 20. Bez obaw – kontrole na izraelskim lotnisku są dokładne, ale takie pamiątki możecie bez stresu przewozić w bagażu podręcznym. A i podczas zakupów można (należy!) się targować! Jedzenie, wyżerki, przekąski Najważniejszy punkt imprezy. Tutaj wydaliśmy najwięcej, jasna sprawa. Ale na izraelskim jedzeniu pod żadnym pozorem nie wolno oszczędzać. Spróbujcie tego: Falafel – tani, świeży, pyszny. Dokładnie taki, jaki powinien być lekki lunch w podróży. Między 10 a 17 szekli to dobra cena. Hummus – nie dla każdego, ale dla nas bomba. Gęsta pasta z ciecierzycy, którą w Izraelu wykorzystują jak u nas masło. W supermarkecie (np. am:pm) 10 szekli, w kanjpie od 22. Shakshuka – jajka na pomidorach z… nie wiadomo czym. Ale jakoś tak wyjątkowo przyprawione. Serwowana na małęj patelni, z drobno pokrojonymi warzywami i kawałkiem pity. Znaleźliśmy całkiem smaczną w pobliżu plaży za 20 szekli. Shawarma – bardzo podobna do „naszego” kebaba. Kawałki mięsa, sos, ogórek, pomidory i co tam jeszcze sobie zażyczycie. Od 15 szekli. Miejsca, na które należy zwrócić uwagę: Cofix – sieciówka, która w swojej ofercie ma wszystko po 5 szekli. Lody, szejki, kanapki, kawa, drożdżówki. A w Jerozolimie jest i wódka, i piwko. The Old Man & The Sea – najpopularniejsza restauracja w starym mieście Jaffa. Nie jest tania. Można wręcz powiedzieć, że jest cholernie droga. Ale jak już dostajecie swój obiad (np. krewetki z pieczonymi ziemniakami), a do tego 22 talerzyki z sałatkami, hummusem, falafelem, czy pastą o smaku czipsów (serio!), to wiecie już za co zapłaciliście od 79 do 109 szekli. Dostajecie również dzbanek najlepszej lemoniady, jaką piliście w życiu, a wspomniane talerzyki będą na bieżąco uzupełniane. Całość zagryzacie przepyszną laffą. Bajka. Inne: kanapka na dwóch to koszt 26 szekli (cukinia, hummus, pesto), turecka kawa za 10; piwo w lokalu za 18 szekli to dobra inwestycja (Maccabi abo Goldstar!) (; Inne kwestie finansowe Internet – wi-fi w każdej knajpie i w najpopularniejszych miejscach turystycznych. Woda – kran co dwieście metrów, można pić bez obaw. Wino – 20 szekli za butelkę. Ale nie kupujcie słodkiego, a już na pewno nie tego ze zdjęcia pod spodem. Podsumowanie Wydaliśmy mniej niż 1000PLN 900PLN za osobę za pięć dni „all-inclusive” w Izraelu, w czerwcu, w dwóch wspaniałych miastach. Wydaje nam się, że to całkiem niezły wynik, hm? 🙂 (Wszystkie informacje w tym poście dotyczą sytuacji w roku 2014. Jeśli coś się od tamtego momentu pozmieniało, to dajcie nam znać.) Co sądzisz o pomyśle na budżetowe zwiedzanie Izraela? Skomentuj ten tekst na Facebooku! Mateusz Sebastian Ślązak zakochany po uszy w śląskim języku, piłce nożnej i Śląsku. No i w żonie oczywiście. Przygotowuje artykuły, tłumaczy teksty, współpracuje z telewizją i tworzy strony internetowe. Wyjazd do Izraela zorganizowaliśmy dosyć spontanicznie, bowiem pojawiły się promocyjne bilety na trasie Katowice - Tel Aviv, które udało się kupić za 350 zł. Co prawda nie jest to najniższa do uzyskania cena, lecz wszystkim pasował termin, dlatego 7 grudnia wylecieliśmy w poszukiwaniu słońca i przygód Naszą podróż przyświecał jeden cel: wydanie jak najmniej gotówki. Staraliśmy się nie korzystać z publicznego transportu, nie spaliśmy w hotelach ani po campingach, jedzenie zabraliśmy z Polski. Izrael niestety jest bardzo drogim krajem, dla przykładu chleb w Eilacie, turystycznym kurorcie na południu kraju, kosztuje 12 zł, wodę mineralną odnajdywaliśmy nieraz nawet za 20 zł. Warto szukać jedzenia w supermarketach, jest o wiele taniej. Lotnisko Ben Gurion jest bardzo duże i łatwo tam się pogubić, zwłaszcza, że są 3 terminale, na jeden trzeba wręcz dojechać shuttle busem, jadąc 15 minut. Z lotniska wyszedłem po 1,5 godziny, bowiem zabrano mnie na długie przesłuchanie w sprawie posiadania wizy irańskiej w paszporcie. Przesłuchanie wyglądało jakby mnie posądzano o szpiegostwo, zadając bardzo szybko mnóstwo pytań w stylu: Co robiłeś w Iranie, kiedy tam wjechałeś, kogo tam znasz, podaj numery, adresy, konta na facebooku, po co tam pojechałeś, itp. Pierwszym celem był Tel Aviv, do której było około 25 km. Podzieliśmy się na pary i zaczęliśmy stopować, mi udało się po 30 minutach zatrzymać człowieka, który choć nie jechał do miasta, zgodził się nas tam podrzucić z własnej woli. Autostop w Izraelu jest bardzo łatwy, więc polecam ten środek transportu. Zwiedziliśmy nocą miasto, które nie zachwyca specjalnie. Warto przejść się wybrzeżem na Starą Jaffę, zabytkową dzielnicę leżącą bezpośrednio nad Morzem Śródziemnym. Nocleg udało się załatwić przez portal Couchsurfing, więc nie płaciliśmy za spanie w centrum miasta : ) Drugiego dnia postanowiliśmy skorzystać z autobusu, żeby dostać się do Jerozolimy. Koszt około 20 zł, a oszczędza się mnóstwo czasu. W Jerozolimie również mieliśmy darmowy nocleg, zostawiliśmy plecaki i udaliśmy się na zwiedzanie starego miasta. Jest olbrzymie, dzieli się na 4 dzielnice i łatwo się tam pogubić. Byliśmy również na Wzgórzu Oliwnym o zachodzie słońca i pospacerowaliśmy po arabskiej części miasta. Następnym celem było Morze Martwe, do którego bardzo szybko złapaliśmy stopa. Na kąpiel polecam miejscowość Ein Gedi, dostępne są darmowe prysznice i cała infrastruktura. Z Ein Gedi złapaliśmy transport do Masady, starożytnej osady żydowskiej, ulokowanej na wielkim płaskowyżu. Mieliśmy olbrzymie szczęście, bowiem... kierowca był menadżerem całego ośrodka i załatwił nam darmowe bilety wstępu i darmowy wjazd kolejką na górę! Osada robi wrażenie, punkt obowiązkowy podczas wizyty w Izraelu. Jednak to nie był koniec niespodzianek, po zwiedzaniu zaproszono nas do restauracji i... szwedzki stół był nasz, również za darmo! Limit szczęścia jednak się nie wyczerpał na ten dzień, zaczęło robić się szaro i postanowiliśmy szukać noclegu. Zauważyliśmy hotel, obok którego była budowana część, idealnie nadająca się na nocleg na karimatach w śpiworach. Postanowiliśmy spytać recepcjonistkę o zgodę, jednak od razu odmówiła. Zaczęła jednak się dopytywać o naszą podróż, gdy dowiedziała się, że zamierzamy spać gdzieś na pustyni i nie mamy funduszy na hotel, tak się przestraszyła, że... udostępniła nam 6 osobowy pokój za darmo! Warunkiem było opuszczenie lokum do 6 rano. Tyle wygrać!Po zainstalowaniu się w naszym pokoju, poszliśmy na nocny spacer po pustyni, połączony z wejściem na górę naprzeciwko Masady. Roztaczał się z niej widok na Morze Martwe, nad którym co kilkanaście minut przelatywały, patrolujące granicę z Jordanią, myśliwce izraelskie. Rano szybko się ewakuowaliśmy i rozpoczęliśmy łapanie stopa do Eljatu, kurortu nad Morzem Czerwonym. Poszedł bardzo sprawnie, więc po kilku godzinach leżeliśmy już na plaży w 25 C. Wypożyczyliśmy również sprzęt do nurkowania, bowiem w Morzu Czerwonym spotkać można rafy koralowe. Pierwszy raz miałem okazję nurkować wśród raf koralowych, niezapomniane wrażenia! Wieczorem spacerowaliśmy deptakiem wzdłuż wybrzeża i zrobiliśmy sobie ognisko pod granicą jordańską, nieopodal pola minowego Nocleg znaleźliśmy w opuszczonym budynku, 20 metrów od morza. Czas jednak nieubłagalnie leciał i następnego dnia trzeba było wrócić, 300 km na północ, do Tel Avivu. Również i tym razem błyskawicznie udało się złapać stopa, przejechaliśmy całą pustynię Nagew. Pod koniec wyjazdu pogoda zaczęła się psuć, przy wylocie bardzo mocno padało, w Jerozolimie spadł śnieg, powodując chaos komunikacyjny, a droga na południe została zalana przez lawiny błotne. Prawdopodobnie nie udałoby się wrócić na samolot, gdybyśmy postanowili wracać dzień później. Szczęśliwie jednak wróciliśmy do Katowic, przywożąc ze sobą 11 kilogramów pomarańczy, mandarynek i grejpfrutów, które wywołały olbrzymi śmiech ochrony podczas kontroli. Zdziwieni pracownicy zadali nam kilka pytań, z które "To Wy nie macie pomarańczy w Polsce?" było najbardziej pocieszne Podsumowanie:Data: 7 - 12 grudniaKoszt biletów: 350 zł/ osobaKoszt przygotowań: 50 zł ( jedzenie )Koszt na miejscu: 100 zł ( 20 zł bus, 17 zł pociąg Tel Aviv-lotnisko, 20 zł opłaty za wymianę $ na lotnisku - nie polecam tam wymieniać pieniędzy!, pamiątki, drobne jedzenie )Trasa: Tel Aviv - Jerozolima - Ein Gedi - Masada - Eljat - BeerSheva - Tel AvivOkoło 600 km, w tym 500 : ) Będzie to nieco bardziej opisowa relacja niż moje poprzednie, ale mam nadzieję że Was nie zanudzi (ostatnio to w końcu popularny temat na forum) – zawsze można obejrzeć same zdjęcia ;)WstępO podróży do Izraelu myślałem już od jakiegoś czasu. Powodów było co najmniej kilka. Ziemia święta – miejsce wydarzeń opisywanych w biblii, czyli możliwość ujrzenia historii na własne oczy. Ciekawe, czasem niespotykane gdzie indziej zjawiska przyrodnicze takie jak Morze Martwe, znajdujące się jednocześnie w najgłębszej depresji na świecie. Czy w końcu Izrael jako miejsce szeroko opisywane przez media ze względu na konflikt Żydowsko-Palestyński – a miałem okazję się przekonać już kilka razy że obraz medialny jest całkowicie różny od tego który można zobaczyć własnymi loty nie były za tanie (czasem w szalonej środzie lotu trafiała się jakaś sensowna promocja), a na miejscu jeszcze drożej - odkładałem to państwo na później. A potem Wizzair zaczął latać z Polski za świetne pieniądze. I nastąpił wysyp relacji na naszym forum które stanowiły inspirację do zaplanowania trasy takiej podróży (największą chyba relacja "Izrael: trzy morza w sześć dni", ale to może dlatego że pojawiła się jako pierwsza, a może dlatego że koncentrowała się na przyrodzie a nie zabytkach). A jak już w głowie sobie jakąś trasę zaplanuję, to tylko kwestią czasu jest jej realizacja ;) I tak pod wpływem impulsu nabyłem bilety przed bożym narodzeniem, oficjalnie na prezent gwiazdkowy dla mojej partnerki:P choć ciężko powiedzieć dla kogo to był większy prezent ;)Bilety na 5 dni w Izraelu pod koniec stycznia były, trzeba było zacząć konkretne przygotowania. Jako że kraj jest to baardzo drogi, zdecydowaliśmy się na nocleg pod namiotem. Jeśli namiot, to koniecznie samochód (dojazdy na darmowe kempingi, które jednak najczęściej są poza miejscami gdzie dociera autobus) – zyskaliśmy dodatkowo bardzo wiele na mobilności, rzeczy koniecznej przy tak krótkim czasie pobytu jeśli interesuje nas intensywne zwiedzanie. Auto wynajęliśmy z Budget, płacąc trochę drożej, ale nie musieliśmy dokonywać przedpłaty, której się obawiamy podróżując z nie do końca kartą kredytową ;) (czyli embosowaną debetówką, bez napisów "debit" – takie wydaje np mBank, dawne delfinki, czy GetIn Bank, np promocyjna karta dla kierowców – oczywiście jako że są to karty debetowe to kwotę excess wymaganą przez wypożyczalnię trzeba fizycznie mieć na karcie by była możliwa blokada). Jeśli by bowiem firma odmówiła wypożyczenia auta ze względu na złą kartę płatniczą to przedpłata przepada.. (ten zapis mają prawie wszystkie wypożyczalnie aut). A w Izraelu znaleźliśmy tylko jednego pośrednika który wypożyczał bez kredytówek, ale ceny miał ponad 2 razy wyższe.. Ok, dość o wypożyczaniu aut (aczkolwiek wydaje mi się że taka informacja może być przydatna dla studentów-podróżników), została nam jeszcze jedna kwestia do rozwiązania przy założeniach minimalnego budżetu – jedzenie. Za dużo z Polski nie mogliśmy wziąć, ponieważ 2 małe bagaże podręczne (ach ten Wizz..), gdy zapakuje się do nich namiot, 2 śpiwory, lustrzankę i trochę ubrań, nie pozostawiają za wiele miejsca. Ot kilka rzeczy którymi wypchaliśmy kieszenie kurtek, i postanowienie że pierwsza rzecz którą zrobimy po przylocie to udamy się do taniego hipermarketu by dokupić resztę produktów spożywczych na te kilka dni. Możemy więc ruszać!Dzień 0 PrzylotDo Tel Avivu przylatujemy po 20. Jesteśmy ciekawi jak to będzie z tą kontrolą – niektórzy pisali o kilku godzinnych przesłuchaniach, inni że bez problemu. A u nas było.. ciekawie ;) Niestety rozdzieliliśmy się na chwilę, umówiliśmy że spotkamy się przy kontroli paszportowej. Idę pod kontrolę i nie widzę mej lubej.. Rozglądam się i rozglądam, ale jej nie ma. No ok, może znudziło jej się czekanie i przeszła już. Idę do okienka, 2 pytania (jaki cel - turysta, gdzie śpię – w namiocie, to miłego pobytu życzę) i witamy w Izraelu. Niestety przy baggage claim też jej nie ma (zresztą po co miała by być, z podręcznym jesteśmy tylko), to wyjdę za custom a tam.. nadal nie mogę jej znaleźć.. Już zaniepokojony czekam, czekam, a tu w końcu telefon "Kuba, nie chcą mnie wpuścić!" Co się stało. W tłumie pod kontrolą paszportową musieliśmy jakoś się nie zauważyć, podeszła więc moja partnerka w końcu sama do urzędniczki. A tam taka rozmowa: - W jakim celu – Turystka – Gdzie pani śpi? - W namiocie – W namiocie.. a gdzie ten namiot? – Mój partner ma. - Hmm. A gdzie partner? - Przy innym okienku musi być. - No dobrze, to gdzie pani będzie podróżować? - No Tel Aviv, Jerozolima, Morze Martwe.. nie wiem, szczegóły zna partner. - Aha.. To może pokaże pani chociaż bilet powrotny? - Nie mam, jest w plecaku partnera!" Oczywiście skończyło się na zaproszeniem do "pokoju zwierzeń" ;) A tam, że to poczekamy na pani partnera, niech pani zadzwoni do niego. Tyle że.. ja byłem już poza strefą przylotów! I oczywiście nikt nie chciał mnie wpuścić z powrotem. Tłumaczę całą sytuację gościowi na wyjściu, on że nie przepuści, on jest tylko z ochrony, a nie może nigdzie zadzwonić bo jest sam jeden i nie zejdzie z posterunku. Bym do Turist information się udał. Tam pani że muszę do Internal Affair biura pójść w tej sprawie, na 2 piętro. Idę, a w okienku gdzie powinien ktoś być 24h/dobę.. nikogo nie ma. Czekam, nikt się nie zjawia. Powrót pod TI, zdziwienie że nikogo nie ma, telefon.. i nikt nie odbiera. To żebym na policję się udał, ale.. oni w sumie nie mają swojego biura tylko jakiś wewnętrzny pokoik. No to dzwoni do nich, tam w końcu ktoś stwierdził, że co prawda nie przepuszczą mnie z powrotem, ale zadzwonią do "pokoju zwierzeń". I w końcu po ponad 45 min odzyskałem swoją lepszą połówkę ;) Obiecaliśmy sobie nigdy się już nie rozdzielać przed i przy kontroli paszportowej ;) Dalej już bezproblemowo przy wypożyczeniu, jednak godzina robi się późna. Pierwszym naszym celem był supermarket. Była to sobota, sobota czyli szabas. Na szczęście Tel Aviv aż taki pobożny nie jest, jest cała sieć sklepów (Tiv taam) które są czynne. Wchodzimy do sklepu i szok.. wiedzieliśmy że jest drogo, czytaliśmy o tym dużo, ale zobaczyć te ceny na własne oczy to co innego.. najtańszy bochenek chleba 14nis.. Średnio koło 18-20nis. Po wybraniu kilku produktów płacimy za nie tak ok 4-5 razy drożej niż by wyniosły nas w Polsce (wszystkie rzeczy z kategorii najtańszych – chleb, ketchup, 2 serki topione, nóż, zgrzewka wody mineralnej – ponad 80zł). Mamy zapasy, można ruszać dalej. Było to jednak bardzo ważne by zrobić zakupy jeszcze w Tel Avivie – kierujemy się bowiem do Ein Gedi, nad Morze Martwe, które jest jednym z najdroższych rejonów w droga spokojna – dobrze oznaczona, szeroka, ruch nieduży. Dopiero kilkadziesiąt kilometrów za Jerozolimą (czyli już na terytorium Autonomii Palestyńskiej, jednak na drodze będącej pod kontrolą Izraela) natykamy się na checkpoint, 2 znudzonych młodziaków z wielkimi karabinami, zaczynają do nas po żydowsku, my odpowiadamy że nie rozumiemy, czy może po angielsku powtórzyć, na co mówią "aa, tourist" i machają ręką by jechać dalej. Taki krótki rytuał odprawimy jeszcze wielokrotnie (przy czym tylko jeszcze jeden raz w samej Palestynie). Dojeżdżamy na parking przy publicznej plaży (w nocy bezpłatny – szlaban jest otwarty) i pośród innych namiotów szybko rozbijamy swój – Żydzi lubią kempingi, namiotów jest naprawdę sporo. Dobrze że mamy śpiwory i termo odzież – w nocy robi się zimno. A my musimy się wyspać – jutro wstajemy przed 5 rano!Dzień 1 Masada – Ein Gedi NP – Ein GediCzemu tak wcześnie? Chcemy bowiem przywitać wschód słońca ze szczytu starożytnej twierdzy Masada, wpisanej na listę światowego dziedzictwa UNESCO :) O samej Masadzie nie będę się rozpisywał, krótko – zbudowana (a raczej rozbudowana) przez króla Heroda (tak, tego króla Judei), niedługo potem stanowiła jeden z ostatnich punktów oporu przed rzymianami. Dla nas miała jednak stanowić świetny punkt widokowy na pustynię Judzką i Morze Martwe! Żeby dostać się na górę przed wschodem słońca trzeba wspiąć się stromą, wąską ścieżką (wstęp od 5:30, idzie się podobno minimum ok 40min, my truchtając doszliśmy w 25min - trochę zaspaliśmy i śpieszyliśmy się bo zaczęliśmy wchodzić o 6, a wschód słońca planowany był na 6:35) – można się zmęczyć! Jako że jest to park narodowy wstęp kosztuje 23nis od osoby dla studenta (wszystkie parki w których byliśmy były w tej cenie) – ale myślę że było warto :D Znacznie spokojniej schodzimy na dół, to nie koniec trekingu na dziś. Następnym naszym punktem na liście jest bowiem park narodowy (oaza) Ein Gedi. Która nas nie rozczarowała. Tam na nas czekały koziorożce nubijskie i góralki syryjskie. No i piękne krajobrazy – udaliśmy się standardową ścieżką – najpierw do wodospad Dawida a potem do znajdującej się nad nim jaskini Dodim. Mimo że był styczeń woda była w sam raz żeby się ochłodzić po wspinaczce krótką kąpielą. Niech nikogo bowiem nie zmyli fakt że wodospad jest niski – by dostać się nad niego trzeba iść mocno na około. Cieszyliśmy się że zrobiliśmy to wcześnie rano, bowiem gdy schodziliśmy na dół naszych uszu dobiegły przeraźliwe ryki.. Tak, to wycieczki szkolne. Z góry wyglądały jak wąż z dołu, będąc przy kilkuset dzieciach trzeba było po prostu uciekać;) Zdziwił nas tylko fakt że były to same dziewczynki, wszystkie w czarnych spódnicach, ale już z górną częścią ubrania takich wędrówkach czas nadszedł na zasłużony relaks w Morzu Martwym. Tu wskazówka praktyczna – niestety parking pod plażą publiczną jest płatny. A pan parkingowy na pytanie czy wie gdzie można zaparkować niedaleko bezpłatnie spojrzał się na nas jak na debili i zapytał "Czy naprawdę sądzicie że odpowiem na takie pytanie? Ja mam dzieci do wykarmienia". Otóż my nie mamy i Wam odpowiemy ;) Zostawcie samochód pod rezerwatem, jest to tylko kawałek, ot, parę minut na piechotę, a miejsca jest pod dostatkiem. Sama plaża tak naprawdę nie jest plażą – strome kamieniste zejście, wejście do wody również po kamieniach, w dodatku z złogami skrystalizowanej soli (uwaga na stopy! Sól tnie skórę nadzwyczaj dobrze ;) ) - ale czy to ważne? Można zobaczyć to piękno krajobrazu i poczuć jedyne i niezapomniane uczucie niezatapialności :D To nieprawda że nie da się leżeć w Morzu Martwym na brzuchu – jest to jednak bardzo trudne, nogi wypycha ci do góry, przez co automatycznie twarz wędruje do wody – co może być niebezpieczne (a już na pewno wielce nieprzyjemne – mi dostała się kropelka wody do nosa jak wbiegałem – piekło mnie i katar miałem przez 40min), nie radzę próbować niedoświadczonym pływakom! Niebezpieczeństw jest na tym terenie zresztą wiele – cały teren jest pełen tzw "sink holes" – obszarów grożących zawaleniem (z powodu wypłukanych pokładów soli) - dlatego też dostępne są jedynie dwie publiczne plaże, spora część Morza Martwego jest zaś odgrodzona drutem kolczastym..Jakkolwiek ciekawa nie była by kąpiel, nie jest to rozrywka na cały dzień (mimo że temperatura sprzyjała – 26 stopni powietrze, woda pewnie niewiele mniej) – ani nie da się poleżeć na plaży (ew w wodzie można ;) ) ani dłuższy kontakt z tak słoną wodą nie jest przyjemny (wydaje się ona oleista). Krótki prysznic, krótki piknik i ruszamy w kierunku naszego dzisiejszego noclegu – kawałka pustyni w okolicy mieściny Tsofar. Po drodze spotykamy pierwszych stopowiczów – których oczywiście zabieramy ze sobą (sami niejeden raz stopowaliśmy, jak tylko mamy możliwość spłacamy nasz dług społeczny ;) ). Jest to dwójka młodych (o ile pamiętam mieli 20-21 lat) żołnierzy, świetna okazja by poznać bliżej mieszkańców tego kraju – już po chwili wypytując ich o wszystko :) Była to pouczające doświadczenie – nasi rozmówcy narzekają na obowiązek służby wojskowej, mówią o tym jakie to nieprzyjemne i wyczerpujące doświadczenie, że oni podobnie jak większość ich znajomych tuż po planują wyjechać z Izraela by zaczerpnąć powietrza i odetchnąć od tej całej polityki, nabrać perspektywy. Pytam się czy na stałe chcą wyjechać, czy źle się tu żyje. Nie, nie na stałe, i nie żyje się źle, tylko politycy starają się narzucić (a czasami wymusić) całemu społeczeństwu określone poglądy. Tak jak w przypadku wycieczek do Polski. Chłopaki osobiście się od takowej wymigali, ale uważają je za bezsens co potwierdzają opinie ich znajomych którzy w Polsce byli – rano młodzież odwiedza obóz koncentracyjny w Oświęcimiu, a wieczorem baluje w Krakowie korzystając z taniego alkoholu. Gdzie tu miejsce na pamięć, na zadumę? Tego nie da się wymusić. Zadaje wtedy nieco nurtujące mnie pytanie, mianowicie jak postrzegana jest Polska i Polacy w Izraelu, czy tak jak czasem możemy przeczytań w niektórych amerykańskich dziennikach mówi się o polskich obozach koncentracyjnych? Młodzieńcy zaprzeczają – mówią że w Izraelu ludzie doskonale znają historię, i nikt tak nie uważa – Polaków raczej darzą sympatią, choć kojarzy im się Polska głównie z tragedią ich narodu. Po chwili stwierdzamy że tematyka naszych rozmów stała się nieco przyciężka, więc pytają nas o plany w Izraelu, po których opisaniu stwierdzają – wow, i to w 5 dni? Nic Wam do dodania nie mamy, zobaczycie najciekawsze miejsca – północ jest zbyt podobna do Europy by była ciekawa (moi rozmówcy podróżowali po zachodniej europie na stopowej wycieczce). Co do stopowania – mówią że nadal jest popularne, ale już ludzie w Izraelu nie chcą tak chętnie brać. I że ogólnie zauważają taką zależność – im kto biedniejszy, tym chętniej pomaga ;) Coś w tym jest.. Wysadzamy chłopaków w Tsofar, a sami kawałek dalej zjeżdżamy w piaszczystą drogę która nas prowadzi do naszego kempingu, czyli.. niczym nie wyróżniającego się kawałka pustyni (już pustyni Negev). Gdyby nie tablica informująca że to tu, ciężko było by dojść do wniosku że to kemping. Tablica ta ostrzegła nas również przed skorpionami i wężami ;) Po długim dniu jeszcze przed zmrokiem (przed 17!) z łatwością 2 – Park Timna – Eilat – Czerwony kanionNasz dzień zaczyna się zanim poprzedni zdążył się skończyć.. Tuż po pierwszej w nocy budzi nas zimno. A jesteśmy w namiocie (standardowy T2 z decathlonu), w śpiworach, z termo bielizną, i w bluzie. W dodatku wicher miota połami naszego namiotu na prawo i lewo, hałas też nie pomaga w zaśnięciu. Szybko się ubieramy w co tylko nam zostało (dodatkowa bluza i kurtka). Jednak wytrzymujemy tak jedynie do ok 4 rano. Jest przeraźliwe zimno. Co prawda mój śpiwór jest malutki, ale lipny jeśli chodzi o zdolności termoizolacyjne (S15 ultralight, też z decathlonu) - ma limit cieplny 11 stopni. Jednak śpiwór mojej drugiej połówki ma limit 0 stopni i też jest jej za zimno.. Szybka decyzja, idziemy spędzić resztę nocy w samochodzie. Na krótko odpalamy ogrzewanie, po 10 minutach robi się ciepło, wyłączamy silnik i dosypiamy resztę nocy już spokojnie. I tu uwaga dla wszystkich – tak, w Izraelu jest ciepło, nawet w zimie, ale na pewno czytaliście w niejednej książce podróżniczej/przygodowej że pustynie mają to do siebie że w dzień panuje upał, a w nocy jest okrutnie zimno – otóż sprawdziliśmy empirycznie, to prawda ;) Nie piszcie się na nocleg na pustyni w namiocie w zimie jeśli nie macie naprawdę dobrego sprzętu. W nocy było ok 0, taki sen to żadna przyjemność. Jeśli jeszcze raz byśmy planowali wycieczkę nie powtórzyli byśmy tego błędu (pojechali byśmy ze względów finansowych nadal pod namiot, ale nie w styczniu).Dalsza część dnia jest jednak duużo przyjemniejsza. Odwiedzamy park krajobrazowy Timna – nie jest on parkiem narodowym, więc niestety cenę za wejście ma sporo wyższą – 40nis dla studenta. Ale krajobrazy rzeczywiście są świetne. Różnego rodzaju formacje skalne poddane działaniu erozji podobają nam się bardzo. Park jest ogromny, dlatego jego zwiedzanie jest możliwe tylko dla osób zmotoryzowanych. Podjeżdża się kawałek autem, zwiedza na piechotę dany obszar, po czym jedzie dalej. Całość spokojnie starcza na kilka godzin. Usatysfakcjonowani możemy ruszyć w kierunku Morza Czerwonego. Naszym celem oczywiście jest Eilat, a dokładnie znajdująca się tam rafa koralowa. Kolejny park narodowy, kolejne 23nis. Niestety pogoda przestała nam sprzyjać, jest pochmurnie i wietrznie, 18 stopni maximum. Po tak spędzonej nocy ;) woda nie zachęca do wejścia, nie przyjechaliśmy jednak się na nią popatrzeć, tylko posnorklować! (w naszym mocno ograniczonym bagażu zawsze znajdzie się miejsce na maskę i fajkę :) ) Woda zimna, ale było warto! Same korale nie są w najlepszym stanie, ale ilość i kolory ryb rafowych aż nadto to kompensują :) Jeśli ktoś nie był nigdy na żadnej rafie na pewno nie będzie zawiedziony, a i bywalcy mają na co sobie popatrzeć (marząc o kolejnych nurkowaniach). Niestety akumulator od aparatu do zdjęć podwodnych postanowił wybrać sobie odpowiedni moment na odmówienie posłuszeństwa, dlatego zdjęcia mało i wyszły nie najlepsze.. (jest to zamiennik oryginalnej baterii, i czasami mimo że w pełni naładowany jest odczytywany przez aparat jako pusty :/ muszę go wymienić)Szybki prysznic i ruszamy dalej. Najpierw krótkie uzupełnienie zapasów o chleb i serek topiony, potem zahaczamy o stację benzynową (i dobrze! Przy granicy Egipskiej ceny paliwa są ponad 1nis tańsze za jeden litr! A normalna cena 7,48 pozostawia wiele do życzenia :/) i jedziemy do Czerwonego kanionu. Nie jest to miejsce szeroko znane, w LP jest tylko jednozdaniowa wzmianka o nim, a było to jedno z najładniejszych miejsc w Izraelu jakie widzieliśmy! Szkoda tylko że byliśmy tuż przed zmrokiem, było już dość ciemno. Mała wskazówka jak tam trafić (ciężko znaleźć to info) – 19km za ostatnim rondem w Eilacie jadąc drogą 12 po prawej stronie będzie mała tabliczka – należy skręcić w prawo w pustynną drogę i jechać nią ok 1,5km i jesteśmy na miejscu. Są możliwe dwie trasy (kółka), jedna krótka, do zrobienia w 45min, druga na o ile pamiętam możemy jechać do miejsca naszego kolejnego noclegu – na skrawek pustyni pod Mitzpe Ramon, gdzie powinien znajdować się kemping. Zanim tam docieramy, mijamy kolejny checkpoint (znany już Wam krótki rytuał się odbywa), po czym stojącą na awaryjnych ciężarówkę wojskową – z pobocza macha nam młoda dziewczyna w mundurze wojskowym byśmy się zatrzymali. Co oczywiście robimy i pytamy się jak możemy pomóc. Mówi że zepsuła im się ciężarówka, jest ciemno i zimno, a oni czekają już 5h na pomoc z bazy. Czy nie mamy jakiegoś jedzenia, czegokolwiek bo robią się już strasznie głodni ;) Choć nasze zapasy też są szczupłe (a ciarki przechodzą na myśl o koszcie ich uzupełnienia ;) ) oddajemy chleb, marmoladę z zapasów z Polski i butelkę wody mineralnej przepraszając że nie mamy więcej - dziewczyna jest prze szczęśliwa, dziękuje i mówi że oni zjedzą wszystko, są w końcu w wojsku, marmolada nada się w sam raz ;) Jedziemy dalej, docieramy do punktu oznaczonego na naszej mapie jako kemping, ale.. nic tam nie ma, nawet tabliczki że to nic to właściwe miejsce. No trudno, możemy spać i w niewłaściwym ;) Tego wieczoru nie bawimy się w żadne rozbijanie namiotu, już wiemy że nie wytrzymali byśmy z zimna, śpimy w samochodzie. W ciągu nocy musieliśmy 2 razy odpalać na kilkanaście minut ogrzewanie..Dzień 3 - Mitzpe Ramon – Ein Avdat – Beit GuvrinDzień zaczynamy od spaceru po największym kraterze świata – kraterze Ramon. Który kraterem tak naprawdę nie jest, przynajmniej jeśli chodzi o język polski – my bowiem nazywamy tak zagłębienia w terenie powstałe w wyniku uderzenia meteorytu bądź działalności wulkanicznej, tu zaś mamy do czynienia z działaniem erozji – mowa więc o Machtesh, unikalnej dla Izraela formacji geologicznej. Jak zwał tak zwał, krajobraz jest księżycowy. My na miejsce startu spaceru (nie wyobrażamy sobie dnia na wycieczce bez odrobiny ruchu) wybraliśmy HaMinsara, gdzie można spotkać charakterystyczne skalne słupy. To nie kostka brukowa ;) Powiedzmy sobie szczerze – spacer we wnętrzu krateru fajny, ale widoki z góry, z miasteczka są dużo lepsze. Tu też spotkaliśmy wycieczkę Żydów, ale dość specyficzną. Otóż kilkunastu młodych ludzi (też dziewczyny) w cywilnych ubraniach chodziło podziwiać widoki z karabinami ;) Ciekawie to wyglądało, nie czuć jednak było żadnego zagrożenia, ot taki mają klimat, że sparafrazuje słynne ostatnimi czasy słowa ;) Ruszamy dalej, zobaczyć tym razem bardziej znany kanion, Ein Avdat. Tu mała przestroga – są 2 parki narodowe o tej nazwie! Park Avdat to miejsce archeologicznych wykopalisk, znajduje się kilka kilometrów wcześniej jadąc od strony Ramon, dalej dopiero jest park Ein Avdat, ten z interesującym nas kanionem ;) Najpierw jest parking przy punkcie widokowym z góry kanionu (niestety z jakiś powodów ścieżka którą można by pieszo zejść na dół jest zamknięta). Widok z góry ok, spotkaliśmy tam też kolejne stado koziorożców. Jednak naprawdę ładnie jest w samym kanionie - trzeba użyć drugiego wejścia do parku, znajdującego się dalej, tuż przed miejscowością Sde Boker. Tu widoki są zdecydowanie lepsze. Kolejne dobrze wydane 23nis ;) Nasyciliśmy się widokami, no to w drogę. Tuż przy wyjeździe z Sbe Boker na oko 80 letnia pani łapie stopa, jednak po krótkiej rozmowie na migi ustalamy że nie chce jechać w tą stronę co my. Trudno, tym razem nie pomożemy :) Co jakiś czas po drodze (już od Eilatu) mijamy tablice ostrzegające nas przed dzikimi wielbłądami, niestety żadnych nie spotkaliśmy. Kolejny checkpoint, i kolejni stopowicze ;) Tym razem przygarniamy 3 gości, którzy odzywają się do nas.. po rusku. Trafiamy na 2 Ukraińców i 1 Rosjanina, którzy co dopiero (przed kilkoma tygodniami) przeprowadzili się do Izraela. Przeprowadzili się z rodzinami, rząd umieścił ich w jednej wiosce dla imigrantów, gdzie się poznali. Języka żydowskiego dopiero się uczą, nie mają jednak większego problemu z dogadaniem się bo w Izraelu jest spora grupa osób ze wschodu. Mówią że przeprowadzili się z różnych powodów (Ukraińcy – z powodu zamieszek i złej sytuacji w kraju, Rosjanin z powodów religijnych), nie czują się związani z państwem Izrael, po prostu mieli możliwość przyjechania tu ze względu na pochodzenie, chcą poprawić sobie życie. Podwozimy ich do Be'er Sheva, pierwszego większego miasta które widzimy (za dnia). Uff, czyli jednak jest jakieś życie w Izraelu ;) Tu kończą się też pustynne klimaty, zaczyna się bardziej nam znany krajobraz. Wśród pól i łąk których nie powstydziła by się Polska (tylko wyskakujące co jakiś czas palmy są mylące) dojeżdżamy do parku narodowego Beit Guvrin. Jest to chyba mało znane miejsce wśród turystów, a szkoda. Park ten bowiem obejmuje wapienne wzgórza pośród których znajdują się setki wykopanych jaskiń, zamieszkiwanych w starożytności (najstarsza sprzed 1400 roku BC). O miejscu tym (Maresha) można znaleźć wzmianki już w Biblii. Mimo że nie jesteśmy fanami wykopalisk, to miejsce jest po prostu piękne. Godne zakończenie fajnego dnia, jedziemy pod Jerozolimę, tuż obok miasteczka Ora, znaleźć nasz kemping. Będąc już na miejscu przechodzimy chwilę zwątpienia, jedziemy bowiem przez te góry, i jedziemy, a tu nadal nie ma wjazdu do naszego parku. Dopiero wraz z ostatnimi promieniami zachodzącego słońca znajdujemy nasz las, z miejscem pod namiot i źródłem wody. I znów próbujemy przespać się w namiocie, jednak w górach pod Jerozolimą jest nadal zimno, kończymy nasz sen zatem w samochodzie ;)CDNDzień 4 Jerozolima – Betlejem – St. George MonasteryTego dnia mamy duużo do zobaczenia, wstajemy więc skoro świt. Dziś bowiem nadszedł czas na zwiedzanie Jerozolimy. Trochę obawiałem się tego miasta, a dokładniej parkowania w nim. Ciężko bowiem znaleźć informacje o darmowych parkingach (większość stron wręcz twierdzi że takich nie ma w centrum), jednak tu na etapie planowania z pomocą przyszli forumowicze :) Skorzystaliśmy z świetnego miejsca pod Górą Oliwną, dokładnie w miejscu o tych współrzędnych – – jest tam kilka zatoczek gdzie można zaparkować. Myślę że tu warto rozwinąć trochę temat parkowania. Miejsca parkingowe w Izraelu są dobrze oznaczone znakami poziomymi. Jeśli krawężnik jest pomalowany w czerwono-białe pasy – nie można tam parkować; w niebiesko-białe pasy – można, ale parking jest płatny (nawet chodź byśmy nie widzieli żadnego parkometru – czasem wymagana jest karta parkingowa); jeśli natomiast krawężnik jest szary – oto nasze miejsce, można parkować za darmo. Zaczynamy nasz spacer. Już na pierwszy rzut oka Jerozolima robi wrażenie – jest położona na wzgórzach, co jest bardzo malownicze Idąc od samochodu w kierunku starego miasta wypatrzyliśmy jeszcze lepszą miejscówkę do parkowania, może Wam się przyda – – gdzieś mniej więcej tu znajduje się pojedyncza zatoczka – bliżej starego miasta się nie da! Zwiedzanie zaczęliśmy od terenu dawnej Świątyni Salomona. W większości zajętego przez miejsca święte dla muzułmanów – meczety Kopuła na Skale i Al-Aksa. Kopułą na Skale, co to za nazwa? Otóż wznosi się ona na Skale przez duże S – miejscu na którym Abraham miał chcieć złożyć w ofierze swojego syna Ismaela/Izaaka (według Koranu vs Biblii), miejsce z którego Mahomet miał dostąpić wniebowstąpienia (nie zapomnijmy jeszcze o Jakubie i jego drabinie). Modlitwy jednak odbywają się w znajdującej się tuż obok Al-Aksie. Nic dziwnego że jest to trzecie najświętsze miejsce dla Islamu. Wszędzie wokół można napotkać grupy ludzi studiujących Koran. Wyjątkowość tego miejsca jest tym większa że jest ono święte również dla Żydów. A to właśnie z powodu Pierwszej Świątyni która się tu znajdowała (miejsce przechowywania Arki Przymierza) i wspomnianego wcześniej Abrahama. Żydzi modlą się jednak przy słynnej Zachodniej Ścianie (stanowi ona teoretycznie ostatnią pozostałość po Świątyni Salomona), potocznie znanej w Polsce jako Ściana Płaczu (z powodu opłakiwania zburzenia Świątyni Jerozolimskiej). Widok modlących się osób jest wart zapamiętania. Idziemy dalej. Po drodze wchodzimy na dachy Jerozolimy, z których co prawda widok miasta nie jest najlepszy, ale których widok jest strasznie klimatyczny. Ortodoksyjni Żydzi ubrani na czarno, z pejsami i w kapeluszach, przemierzający dachy szybkim krokiem w pogoni za swoimi sprawami – magia. My jednak też musimy pójść już w kierunku naszych spraw. Jerozolima jest niesamowitym miastem właśnie ze względu na znaczenie jakie ma dla wszystkich trzech wielkich religii monoteistycznych. Także dla naszej, chrześcijaństwa. Każdy bowiem wie że to tu znajduje się Grób Pański. Zanim tam trafimy gubimy się w uliczkach starego miasta – zahaczamy o dzielnicę ormiańską (z zewnątrz oglądamy cytadelę Dawida), po czym staramy się na skróty dojść do Bazyliki, co kończy się na zwiedzeniu zdecydowanie nieturystycznych fragmentów starówki ;) po jakimś czasie wychodzimy gdzie trzeba. Byłem przygotowany na spotkanie z niezwykle sakralną atmosferą tego miejsca, natomiast zderzyłem się z profanum. Gdzie pielgrzymi, gdzie uniesienie i wyjątkowość chwili? Nie ma. Wchodząc przez bazar ledwo zauważamy że docieramy do bazyliki. Przed stoi stado „przewodników”, tylko czyhających na klienta. W środku zaś jeszcze gorzej – grupy turystów cykających zapamiętale fotki. Smutne. My mimo to postanawiamy nie rezygnować, chcemy się udać do kolejnego ważnego religijnego miejsca – do Bazyliki Narodzenia Pańskiego. Ten liczący 1500 lat kościół zbudowany jest na miejscu uznawanym za miejsce narodzin Jezusa Chrystusa. Znajduje się on na terenie Autonomii Palestyńskiej. Choć przez chwilę zastanawialiśmy się czy nie mieć w poważaniu zakazu z wypożyczalni wjeżdżania na terytorium Palestyny, zdecydowaliśmy się w końcu złapać busik z dworca arabskiego. Jadąc w stronę Palestyny po drodze mijamy wielkie mury, które jednak są co chwila poprzerywane wolną przestrzenią. Sam checkpoint zaś jest symboliczny. Wjazdu nie kontroluje nikt, wyjazdu kilku żołnierzy, nie zauważyliśmy by ktokolwiek robił komukolwiek problemy z wjechaniem na terytorium Izraela (o tym jednak za chwilę). Nie dopatrujemy się w tym żadnej logiki, zwłaszcza że w samej Jerozolimie ludność Palestyńska i Żydowska jest tak wymieszana że trudno powiedzieć kto jest kim, wszyscy swobodnie się wszędzie przemieszczają, i ciężko powiedzieć gdzie się zaczyna jedno państwo a gdzie drugie. Może uliczki robią się nieco ciaśniejsze. Może trochę więcej osób nosi Taqiyah (chyba tak nazywają się te okrągłe czapki noszone przez religijnych Muzułmanów). I tyle. Wysiadamy na końcowym przystanku i od razu jesteśmy atakowani przez taksówkarzy którzy twierdzą że zaraz odjeżdża ostatni autobus powrotny, i jeśli chcemy zdążyć odwiedzić bazylikę to musimy wziąć taksę :D dziękujemy, do ściem które słyszeliśmy w Indiach czy Indonezji trochę im jeszcze brakuje. Skręcamy w pierwszą ulicę w lewo i po ok 10 min jesteśmy. I znów wrażenie przygnębiające. Nie odnajdujemy w tym miejscu żadnej świętości.. No trudno, chwile kręcimy się po centrum Betlejem, zaglądając w boczne uliczki, ale że nie widzimy nic ciekawego ot bazary jak wszędzie, wracamy z powrotem. Wracając przejeżdżamy przez checkpoint. Część osób zostaje w autobusie, część wychodzi, nie wiemy zbytni o co chodzi, ale kierowca mówi nam by zostać w środku. Wchodzi dwóch żołnierzy, bardzo pobieżnie sprawdzają dokumenty (sekunda dla lokalsów, turystom patrzą tylko na okładki paszportów). Na zewnątrz z osobami które wysiadły trwa to samo. Przy nas się żołnierze zatrzymują, zainteresował ich plecak młodego Palestyńczyka który przed chwilą wyszedł a siedział obok. Wydaje im się za ciężki, otwierają go. A w środku mnóstwo rzeczy na handle. Odwracają się do nas i mówią „Widzicie jacy oni sprytni są? Ma niedozwolone ilości towaru. Dlatego wysiadają z autobusu. Żeby nie być przy swoim bagażu. Jak byśmy się spytali czyj to plecak to żaden by się nie przyznał. Szkoda czasu” Po czym zostawiają go na miejscu. Taka to sroga kontrola czeka na wszystkich..Po dotarciu z powrotem dziwimy się wczesnej godzinie – wszystko poszło nam nadzwyczaj sprawnie, przespacerujemy się więc do dzielnicy Me'a Shearim i odwiedzimy Mahane Yehuda Market, w dwie strony powinien to być spacerek ok 4km – powinien być gdybym sprawdził mapę – wydawało mi się że doskonale zapamiętałem drogę (prosto wzdłuż torów tramwajowych), więc nad czym się tu zastanawiać. Ano tramwaje jeżdżą w dwie strony – my poszliśmy w tą niewłaściwą ;) Zwiedzone przez nas tereny Jerozolimy nie odznaczały się niczym specjalnym :P odpuszczamy sobie więc dalsze poszukiwania, wracamy do samochodu. Idziemy przez stare miasto, Drogą Krzyżową, na Górę Oliwną. Kolejny zawód – o tym gdzie Droga przebiega informują rzadkie i nie rzucające się w oczy tabliczki, gdyby nie wiedzieć czego się szuka można by łatwo ją pominąć.. Na szczęście sama Góra spełniła nasze oczekiwania. Znów jest magicznie, zarówno panorama jak i cmentarz robią wielkie wrażenie. Tyle że.. do zmroku wciąż daleko. Postanawiamy więc odwiedzić miejsce które mieliśmy odwiedzić z rana w dniu jutrzejszym, bierzemy samochód i jedziemy do klasztoru świętego Jerzego, który znajduje się kilkanaście kilometrów od Jerycha, na terytorium Palestyny. Gdybyśmy nie wiedzieli tego z mapy, nie zauważylibyśmy tego (zero checkpointów, żadnych granic). To jest właśnie powód dlaczego tym razem pojechaliśmy samochodem (i dlaczego jakbyśmy mieli zostać dłużej nie balibyśmy się już podróży autem po Palestynie). Czemu jednak chcieliśmy odwiedzić ten konkretny monastyr? Myślę że to zdjęcie Wam wszystko wyjaśni :) Ten prawosławny klasztor wzniesiony został w XIX wieku, jednak mnisi zamieszkiwali to miejsce znacznie wcześniej. Obecnie jest ich całych trzech. Jeszcze do niedawna bardzo ciężko było dotrzeć w to miejsce, teraz prowadzi tam piękna równa droga asfaltowa. Do samego klasztoru już nie wejdziemy (wejście jest możliwe tylko do 13), jednak i tak schodzimy na dół krętą drogą spod parkingu – chcemy przyjrzeć się mu z bliska. Towarzyszył nam w tej wędrówce młody Palestyńczyk na osiołku, był przekonamy że schodząc zmęczymy się i w drodze powrotnej skorzystamy z jego usług (a raczej jego osła) :P Z usług nie skorzystaliśmy, za to skorzystaliśmy z rozmowy. Z początku starał się nas zagiąć wiadomościami o klasztorze i dziwił się że wszystko już wiemy (staram się zawsze przygotowywać dokładnie ;) ). Czegoś się jednak dowiedzieliśmy od niego - że do monastyru świętego Saby (Mar Saba), który wydawał nam się najładniejszą ze wszystkich zagubionych wśród skalnych klifów świątyń, a do którego nie wybraliśmy się ze względu na liczne opisy że nie da się inaczej dotrzeć niż taksówką, najlepiej taką 4x4 – da się dotrzeć bez problemu wypożyczoną osobówką. Od niedawna też jest tam dobra droga. Szkoda że nie wiedzieliśmy o tym wcześniej. Potem rozmowa przeszła na tematy bardziej „metafizyczne” - wypytywał nas o wrażenia z Izraela/Palestyny itd. Po opisaniu ich, zgodził się z nami w 100% - „A straszą Was że wojna, że Palestyńczycy to terroryści. Widzicie? W Palestynie nie ma zabijania ani bomb. Palestyńczycy są jak wszyscy ludzie, dobrzy i źli, tak samo jak wszędzie. Nie ma potrzeby by była wojna, by była nienawiść, możemy żyć obok siebie, Żydzi w pokoju z Palestyńczykami. Tylko jak to zrobić? Nikt nie wymyślił jeszcze tego od tylu lat”. Myślę że to najlepiej streszcza cały konflikt. Żegnamy się i wracamy w nasze góry na kemping. Docieramy już po zmroku. To był długi dzień, najdłuższy z dotychczasowych. Dlatego też zmieniamy nasze plany na jutrzejszy dzień. Tymczasem pora 5 – i ostatni – Tel Aviv i powrót do domuJak wspominałem wcześniej mieliśmy inne plany na ten dzień, dużo ambitniejsze, ale ile można gnać ;) Dlatego ten dzień przeznaczamy na chillout, wstajemy późno, nie śpieszymy się, no i w zasadzie nie mamy zamiaru nic zobaczyć. Jedziemy do Tel Avivu, a dokładniej do starej Jaffy. Parkujemy zgodnie z wskazówkami z forum w tym oto bezpłatnym miejscu Krótko – jest ładnie, ale spodziewaliśmy się nieco bardziej klimatycznego miasteczka/portu. Choć ma swoje miłe akcenty. Tel Aviv – Betlejem – Jerozolima – Masada – Morze Martwe DZIEŃ 1 Wylot z Krakowa, przylot do TEL AVIVU, przejazd do hotelu. Obiadokolacja i nocleg. DZIEŃ 2 Po śniadaniu zwiedzanie BETLEJEM – miejsca narodzin Jezusa, zwiedzanie Bazyliki Narodzenia Chrystusa, przejazd do JEROZOLIMY: Góra Oliwna (skąd roztacza się niesamowita panorama Starego Miasta), Kościół Dominus Flevit ,Ogród Getsemani, Obiadokolacja i nocleg. DZIEŃ 3 Śniadanie, zwiedzanie STAREJ JEROZOLIMY: Ściana Płaczu (która wg tradycji jest częścią świątyni Salomona), Wizyta w Kościele św. Anny, konwencie Ecco Home, przejście Drogą Krzyżową (Via Dolorosa ), Bazylika Grobu Bożego; meczet Al Aksa – jedna z najważniejszych świątyń muzułmańskich, Kopuła na skale zwana też meczetem Omara (meczet i kopułę oglądamy z zewnątrz). Msza św. Obiadokolacja i nocleg. DZIEŃ 4Śniadanie, Wycieczka na MASADĘ – ruiny twierdzy z okresu Heroda Wielkiego a następnie przejazd nad MORZE MARTWE- kąpiele dla chętnych. Obiadokolacja i nocleg. DZIEŃ 5Śniadanie, Wykwaterowanie, przejazd do TEL AVIVU- JAFFY przejazd na lotnisko, wylot do Polski. Kolejność zwiedzania może ulec zmianie! – Przelot samolotem na trasie Katowice -Tel Aviv – Katowice**bagaż rejestrowany 10 kg + 1 bagaż podręczny 40x30x20– objazd komfortowym busem/autokarem– noclegi w hotelach ***– śniadania i obiadokolacje (w dniu wylotu i przylotu posiłki uzależnione od godzin wylotu)– opieka polskojęzycznego pilota/przewodnika– ubezpieczenie KL/NNW * bilety wstępu do zwiedzanych obiektów, system słuchawkowy do oprowadzania, zwyczajowe napiwki wycieczka Masada płatna dodatkowo * dodatkowo płatne składki TFG/TFP Jerozolima – Betlejem – Nazaret – Quaser el-Yahud – Jerycho – Morze Martwe – Jezioro Galilejskie – Tabgha – Kafarnaum – Nazaret – Tel Aviv Jaffa DZIEŃ 1 Wylot z Polski, Przylot do TEL AVIVU, przejazd do BETLEJEM. Obiadokolacja i nocleg. DZIEŃ 2 Śniadanie. Przejazd do JEROZOLIMY: Góra Oliwna (skąd roztacza się niesamowita panorama Starego Miasta), Kościół Pater Noster (gdzie Jezus nauczał modlitwy Ojcze Nasz), Kościół Dominus Flevit (w tym miejscu Jezus zapłakał nad losem Jerozolimy), Ogród Getsemani (w którym Jezus został zdradzony). Przejazd na Górę Syjon : kościół św. Piotra In Galicantu – miejsce gdzie apostoł Piotr trzy razy zaparł się Jezusa. Wieczernik- miejsce ostatniej wieczerzy. Następnie STARA JEROZOLIMA: Droga Krzyżowa. Bazylika Grobu Bożego, Ściana Płaczu. Obiadokolacja i nocleg. DZIEŃ 3 Śniadanie, zwiedzanie BETLEJEM – miejsca narodzin Jezusa, nawiedzenie Bazyliki Narodzenia Chrystusa, Mleczna Grota (tradycja mówi, że Maria podczas ucieczki do Egiptu w tym miejscu karmiła Jezusa. W trakcie karmienia krople mleka upadły na skałę zmieniając ją na mlecznobiały kolor). QASER EL-YAHUD (symboliczne miejsce chrztu Jezusa) przejazd do JERYCHA- panorama Góry Kuszenia, następnie przejazd nad MORZE MARTWE– dla chętnych możliwość kąpieli. Obiadokolacja i nocleg. DZIEŃ 4Śniadanie. Przejazd nad JEZIORO GALILEJSKIE– rejs łodzią po jeziorze, Góra Ośmiu Błogosławieństw – miejsce Kazania na Górze oraz wyboru apostołów TABGHA- miejsce rozmnożenia chleba i ryb, Kościół Prymatu św. Piotra, KAFARNAUM – miasto Jezusa, gdzie według Ewangelii wygłosił więcej kazań i uczynił więcej cudów niż gdziekolwiek indziej. Obiadokolacja i nocleg. DZIEŃ 5Śniadanie. Przejazd do NAZARETU -zwiedzanie Kościoła Zwiastowania Pańskiego. Przejazd do TEL AVIVU – JAFFY. Czas wolny. Wyjazd na lotnisko. Wylot do kraju. Kolejność zwiedzania może ulec zmianie! 2050 PLN + 300 USD* – Przelot samolotem na trasie Katowice -Tel Aviv – Katowice**bagaż rejestrowany 10 kg + 1 bagaż podręczny 40x30x20– objazd komfortowym busem/autokarem– 4 noclegi w hotelach ***– śniadania i obiadokolacje (w dniu wylotu i przylotu posiłki uzależnione od godzin wylotu)– opieka polskojęzycznego pilota/przewodnika– ubezpieczenie KL/NNW * bilety wstępu do zwiedzanych obiektów, system słuchawkowy do oprowadzania, zwyczajowe napiwki * dodatkowo płatne składki TFG/TFP

izrael w 5 dni